środa, 31 lipca 2013

Prolog

- Matko, co za miasto! - no dobra, prawda jest taka, że ta mała mieścina, jak widać, nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Oczywiście nie mogę się oprzeć chęci zbluzgania tego wyjątkowo upierdliwego miejsca. Ot tak, w końcu gdzieś trzeba tą frustrację wyładować.
Wypadałoby jeszcze modlić się w duchu, żeby ukochany Volkswagen Tiguan przeżył te wyjątkowo polskie drogi, jednak na podstawie przydrożnego znaku-strzałki mogę stwierdzić, iż dojechałam na miejsce. Co prawda wjazd na parking był równie typowy, ale dane mi było w końcu rozprostowanie nóg. Może powinno się wydawać, że z tak ekskluzywnego samochodu, ziemi powinny dotknąć kilkucentymetrowe szpilki. Niedoczekanie. Na podłoże zgrabnie napierają czarne sportowe buty z niebieskimi wstawkami znanej firmy. Może i uda powinny być odziane obcisłą spódniczką, bądź sukienką. Nie są. Czarne rurki i biały top są zdecydowanym dowodem na to, że Gabriela Markiewicz nie należy do typowych kobiet. Kasztanowe włosy z nieco jaśniejszymi końcówkami opadają w nieładzie na moje smukłe łopatki. Dla lepszego efektu przeczesuję je palcami. Okej, a więc czas zagościć na trybunach tej przeklętej hali. Skrzypiące drzwi wejściowe nie są dobrym omenem. Prowokują ogromne déjà vu. Już kiedyś przemierzałam takie korytarze, już kiedyś prosiłam ochroniarza, żeby wpuścił mnie na widownię. Już słyszałam ten głośny dźwięk butów ocierających się o parkiet. Już kiedyś słyszałam ten huk, spowodowany mocnym uderzeniem niebiesko-żółtej piłki. Tak, tęskniłam za tym. Cholernie. Jednak bardziej, dużo bardziej tęskniłam za pewnym wyrośniętym osobnikiem płci męskiej. No tak, jakże bym miała nie prosić Boga o ponowne spotkanie z facetem, z którym spędziłam dobitnie ostatnie trzy lata przed wyjazdem. Oczywiście, że po nocach wspominałam wspólne chwile. Oczywista rzecz. Jednakże moja nagła niechciana wycieczka długoterminowa przekreśliła wszystko, co miało duże szanse na zaistnienie. Wszystko.
Czas tak, jak kiedyś usiąść z dala od boiska. Najwyżej jak się da i obserwować Jego poczynania. Tak, warto było tu zasiąść. Nie widzi mnie, a to dobrze. Musi skupić się na treningu. Chcę zobaczyć jego grę, chcę zobaczyć co się zmieniło przez te trzy lata. Staram się opanować, bowiem na Jego widok serce ma chyba zamiar rozerwać moje płuco i wyjść na przywitanie z Nim. Floty, gwoździe ze środka. Jest coraz lepszy, nie da się ukryć.
Są takie zdarzenia, których człowiek żałuje najbardziej w świecie. W moim przypadku jest to trzyletni wyjazd do Włoch. Co z tego, że zarabiałam kupę kasy, skoro moja dusza pozostała w Polsce? A dokładniej w Częstochowie.
Tak, ktoś może powiedzieć, że kontaktować da się wszędzie. Owszem, jednak głupie zrządzenie losu, jakie stanęło nam na drodze po raz kolejny wszystko wywaliło w... no wiecie gdzie. Niby tylko zagubiona walizka na lotnisku, a tak bardzo odcisnęła na mnie piętno tego, że straciłam kontakt. Kontakt z Nim. Bowiem w walizce znajdowało się wszystko, co mogło dodać mi otuchy w przeklętym państwie-bucie. Telefon, laptop. Wielogodzinne przeprosiny obsługi nie zaleczyły we mnie tęsknoty, o nie.
Ale w końcu Bóg się zlitował nade mną. Wróciłam do Polski, wróciłam do Ojczyzny.
Od razu, pierwszego dnia, przekopałam internet szukając wiadomości o Nim. Przegapiłam całe trzy lata w jego nowym-starym klubie. I transfer do nowej drużyny. Przegapiłam również jego cudowne, można sądzić trzy lata. Na podstawie zdjęć, filmików i bloga wywnioskowałam, że jest szczęśliwy. I to się dla mnie liczyło.
Radosne okrzyki i rozmowy dochodzące z dołu wyrwały mnie z przemyśleń. Trening dobiegł końca. Czas powiedzieć sobie: teraz, albo nigdy.
Zerwałam się z miejsca i równie szybko zbiegłam do wyjścia. Kilkuminutowe kluczenie w korytarzach doprowadziło mnie do najważniejszego korytarza. Do szatni. Teraz tylko czas oczekiwać aż stamtąd wyjdzie. Czy mnie pozna? Jeśli tak, to jak zareaguje? Zignoruje mnie? Dziesiątki pytań, ani jednej odpowiedzi. Z przejęcia zaczęłam obgryzać paznokcie, na szczęście nie były przyodziane żadnym krzykliwym kolorem.
Nareszcie, ku mojemu szybszemu biciu serca, drzwi otwierają się na oścież. Ze stosunkowo małego pomieszczenia wylewają się dwumetrowi zawodnicy, gawędząc od niechcenia. Stoję do nich tyłem, boję się, cholernie się boję. Chciałabym się odwrócić, jednak strach sparaliżował moje ruchy. Do moich uszu napływa śmiech, tak, to jego śmiech. Znajoma muzyka dla moich kanałów słuchowych. Przechodzi obok mnie, nie zauważa. Beztrosko rozmawia z równie wysokim kolegą, zawzięcie gestykulując rękoma. Nie zaszczyca mnie nawet spojrzeniem. Niechciane palące łzy napływają do moich oczu. Ocieram je zawzięcie i szykuję się do wyjścia. Skończone, schrzaniłaś to. Kompletnie schrzaniłaś, Gabrysia.
Wtem, Jego towarzysz obraca się w twoją stronę.
- O, popatrz. Ciekawe do kogo ta piękna pani przyszła. - mówi, delikatnie się uśmiechając. Ale on mnie nie obchodzi, mnie obchodzi tylko ten facet, który w końcu odwraca się również. Rozszerza oczy ze zdziwienia. Tak, poznaje cię. Poznaje! Widzisz to, widzisz w jego oczach, że przez jego głowę przelatują całe trzy lata. Na ustach zaczyna malować się szczery uśmiech. Już nie stoi obok kolegi, już nie. Bowiem przygniata cię do ściany, trzymając cię w żarliwym uścisku. Uścisku tęsknoty i przyjaźni. Owszem, przyjaźni, bo między mną, a Andrzejem Wroną jest tylko przyjaźń. A bynajmniej była trzy lata temu.

Osz cholercia. Zaczynam znowu przywiązywać się do bohaterów!
Znowu będzie ciężko. Ale cóż, rozpoczynam czwartą przygodę z pisaniem.
Cieszy mnie ogromnie to, że mogę to robić i ktoś to jeszcze docenia.
Coś niesamowitego!

Mam nadzieję, że polubicie historię Gabrieli, Andrzeja i Karola.
I w końcu nie będę zołzą, zakończenie nie będzie krwawą masakrą.
Ale o tym, dowiecie się za jakieś 20 rozdziałów.
Czas w końcu napisać coś długiego! :)

Jako, że odkryłam swoje bloggerowe możliwości i załadowałam tu piękny szablon (którego i tak nie ogarniam, to białe tło przy napisach w gadżetach - dlaczego?! :c), to KARTY STRON SĄ PO LEWEJ STRONIE. WPISUJCIE SIĘ DO ZAKŁADKI "INFORMOWANI".
Rozdziały dodawane będą cotygodniowo, w środy.

Pooooooooozdrawiam serdecznie i liczę, że znajdę tu równie oddanych czytelników.
Joan. 

|ASK| 

+to się nie rozgrywa w Częstochowie, moi drodzy. :)