sobota, 31 sierpnia 2013

Cztery

- PIOTREK?! - taki oto okrzyk wyrywa się z moich ust, na widok znanej mi osoby. Kierowałam się właśnie do mieszkania Andrzeja, kiedy drogę utorował mi ten olbrzym. Nowakowskiego znałam aż za dobrze, czasy Częstochowy się kłaniają.
- Gabi?! Na moją mamusię kochaną, nie wierzę! - jego wielkie łapska zaciskają się na moich ramionach, tworząc coś na wzór uścisku. - Musiałem cię dotknąć, bo już bałem się, że mam zwidy. - zaśmiał się beztrosko. - No proszę, pani Markiewicz we własnej osobie! I zapewne idziesz tam, gdzie ja, co? - uśmiecha się buńczucznie, nie pozwalając na żadne słowo z mojej strony. - Ale o co ja pytam, pewnie, że idziesz! Chociaż w sumie jest też opcja, że idziesz do Kłosa, ale...
- Piotruś, co ty wygadujesz? - w końcu udaje mi się przerwać monolog Pita, prowadzony sam ze sobą.
- To ty nie wiesz, że pięć pięter nad Andrzejem mieszka Karol?! - dziwi się, rozszerzając oczy ze zdumienia. Owa wiadomość zbiła mnie z tropu. - Czyli nie wiesz. - stwierdza środkowy.  - Nie wnikam. Chodźmy lepiej na tą imprezę, bo jak widzę - tu wskazuje na papierową paczkę w mych rękach - trunek się nam grzeje. - chichocze, jak dziecko.
- Panie Nowakowski, nic się pan nie zmienił. - mijam go i wchodzę na piętro numer dwa. Zanim nacisnęłam dzwonek, dogonił mnie towarzysz Piotr.
- Oj Gabi, a ty się...  to znaczy... twoje kształty się zmieniły. - kto by pomyślał, ze znany wszystkim "Cichy Pit" wcale nie jest oazą spokoju i opanowania. Już mam zaaplikować mu równie ciętą uwagę, gdy nagle otwierają się drzwi. Jednak zamiast właściciela, pojawia się w nich ktoś zupełnie inny.
- A witam towarzystwo pijące! Piotrek, druhu! - nie kto inny, jak Kłos przybija sobie znaną "high five" z Nowakowskim. Po chwili przenosi wzrok na mnie.
- Widzę, że impreza się już zaczęła, skoro ktoś musi wyręczać Wronę w powitaniu gości. - wchodzę mu w paradę, uśmiechając się. Tak, uśmiechając się, bez żadnego podtekstu, czy złośliwości.
Wchodzimy w głąb mieszkania, gdzie słychać już odgłosy głośnych rozmów i stukot butelek.
To jak, Gabrielo Markiewicz, dziś pijesz za błędy młodości?

Kiedy w końcu udało mi się powitać ze se starymi znajomymi, takimi jak: Bartman, Drzyzga, Wiśniewski, a także poznać kolegów Andrzeja z Delecty i Skry, wszyscy zabrali się za świętowanie... no właśnie, czego?
- Ejże, ekipo, ale z jakiej okazji pijemy? - Drzyzga wchodzi mi idealnie w myśl.
- No jak to, Fabcio! Sobota, mecze dopiero za tydzień, wolny wieczór, no i w dodatku, po trzech latach odwiedziła nas Gabrysia! Pijemy panowie, pijemy! - Kłos opanował dyskusję. Zebrani przytaknęli mu gromko i zaczęli rozlewać trunki. I że też jesteś jedyną przedstawicielką płci pięknej w tym gronie!

Po jakimś czasie, może godzinie, może dwóch, temat rozmów zboczył na... mnie.
- No, moglibyście chociaż przedstawić nam, jak poznaliście tą piękną panią... - zaczął Marcin Waliński. Już wiedziałam, że przepadłam.
- Ależ to największa fanka Wrony była, jeszcze za czasów Czewy! - Piotrek podskoczył na kanapie, prawie zrzucając z niej Karola i Fabiana. - Ale nikt nie wie, co ich łączy, albo łączyło... - powiedział konspiracyjnym szeptem.
- Andrzeju, może ty zabierzesz głos w tej sprawie? - Bartman uśmiechnął się cwaniacko. Za to i do śmiechu nie było. Spojrzałam na Wronę, który de facto, robił to samo. Widziałam w jego oczach bezradność, totalną bezradność.
- Wybaczcie mi, ale muszę się przewietrzyć. - powiedziałam i wstałam z miejsca. Zamiast udać się na balkon, skierowałam się na zewnątrz bloku. Oparłam się o maskę swojego samochodu. Rozważałam różne opcje, począwszy od pieszej wycieczki do Częstochowy, na hotelu skończywszy. Nie chciałam wracać na górę. Nie chciałam słuchać domysłów o mnie i środkowym.
To bolało, cholernie bolało. Miłość drwiła ze mnie, odbijałam się od ściany do ściany. Jego jedno spojrzenie, uśmiech, słowo... To wszystko działało na mnie, jak narkotyk. Niestety, powodowało ogromny ból. To nie jest możliwe, że się niczego nie domyśla. Dlaczego tak bardzo boi się powiedzieć cokolwiek w tym temacie?
Tak trudno jest powiedzieć: "nic do ciebie nie czuję"? Zraniłoby, ale dałoby lepszy początek końca. Uwolniłoby mnie od tej pułapki.
Po kilku minutach, moich ramion dotknęły jakieś ciepłe dłonie. Odwróciłam się i stanęłam przodem do... Karola.
- Nie płacz... - powiedział cicho i kciukiem otarł moje mokre policzki. Nawet nie wiem, kiedy pojawiły się na nich łzy. Kłos objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Nie wzbraniałam się.
- Gabi... kochasz Andrzeja? - po chwili odsunął mnie od siebie i spojrzał w oczy. Przymknęłam je, drżąc z zimna, w końcu była październikowa noc. Staliśmy tak w ciszy, przez niezliczone minuty. W końcu się odezwałam.
- Nie chcę go kochać, Karol. - wypowiadam drżącym głosem, a łzy po raz kolejny zwilżają moją twarz.
- Nie chcesz? - pyta ledwo dosłyszalnym głosem.
- Nie chcę. To boli. Wiesz, jak ból rozsadza moje serce, kiedy w jego oczach nie widzę nic? Zero, pustka. Czy wiesz, jak się czuję z tym, że nie mogę porzucić tej pieprzonej miłości i dać ją komuś innemu, komuś, kto na to zasługuje? Ja już sobie z tym nie radzę...
- Może nie próbujesz zakochać się w kimś innym? - po raz kolejny ton jego głosu można porównać do szelestu wiatru. Prawie niedosłyszalny, ale szalenie przejmujący.
- Masz rację... Nie próbuję. - spoglądam w jego bursztynowe oczy. - Nie próbuję... - powtarzam cicho.

Dlaczego jest coraz bliżej? Dlaczego jego wargi znajdują się tak blisko moich? Dlaczego jego dłonie błądzą po moich plecach? Dlaczego zatapia swoje usta w moich? Dlaczego nie protestuję?




Powitajcie Karola.

Zaczęłam znowu pisać ręcznie, w nocy, bo wtedy łatwiej mi się myśli.
Tak, ręka boli, ale jaka satysfakcja, widząc zapisane 2 kartki. :D
Generalnie to... poniedziałek...
UDAWAJMY, ŻE MAMY JESZCZE MIESIĄC WAKACJI, A NAJBLIŻSZY PONIEDZIAŁEK,
TO TYLKO KOLEJNY WOLNY PONIEDZIAŁEK.... Udawajmy, dobrze? :)

Dobra, muszę was zrzucić na ziemię.
Wraz z początkiem szkoły, rozdziały będą dodawane tak, jak dziś, czyli w soboty.

Jedyne, co mnie powstrzymuje przed buntem szkolnym, to mecz 20.09 na żywo. Jeszcze tylko 20 dni!

A wczoraj orły przegrały z Serbami... Cóż, kop w dupę i do przodu, co?

No i mała reklama:

ZAPRASZAM NA BOHATERÓW!


Bywajcie, kochani. :*
 

środa, 21 sierpnia 2013

Trzy



- Ty go kochasz! - powiedział Karol z przejęciem w głosie. Słysząc te słowa pokręciłam głową.
- Naprawdę myślisz, że będę ci się zwierzać? - odparłam. Nigdy nie powiedziałabym Karolowi Kłosowi prawdy o swoich uczuciach. I to nie dlatego, że praktycznie znamy się z musu. Kiedyś czasem się widywaliśmy, rozmawialiśmy - tyle. Po prostu my z Wroną dobraliśmy się idealnie. Oboje nie potrafimy wprost rozmawiać o tym, co nas boli, trapi. Spędziliśmy ze sobą trzy wspaniałe lata w Częstochowie. Ja - kształciłam się tam, Andrzej grał. Wcale nie wyjechałam do tego miasta tylko dlatego, że spodobała mi się szkoła. Wyjechałam dla niego, bo wiedziałam, że sama w Warszawie nie dam rady. Po incydencie z nadgarstkiem zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że wszyscy wróżyli nam świetlaną przyszłość. Jak widać - nie udało się.
- Halo? Ziemia do Gabi! - słowa towarzysza wyrwały mnie z zamyślenia. Biedny, najwyraźniej gadał do słupa,
- Przepraszam... Co mówiłeś? - zreflektowałam się. Rozmówca prześwietlił mnie wzrokiem.
- Mówiłem, że jesteście z Andrzejem do siebie podobni. Pasujecie do siebie. - uśmiechnął się lekko, za to mi wcale nie było radośnie. Nienawidziłam, kiedy ktoś wypominał mi, jak bardzo do siebie pasujemy. Gdyby to ode mnie zależało, już dawno miałabym inne nazwisko.
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać? - zapytałam. - Skoro zaprosiłeś mnie tutaj, aby... aby podgrzewać temat Wrony, to obiecuję ci, że dalszą część rozmowy przebędziesz sam, bo mnie tu nie będzie. - zagroziłam, wiercąc spojrzeniem w jego tęczówkach.
- Przepraszam. - natychmiast zmienił ton głosu. Uff, może w końcu siedzenie tutaj nie będzie powodowało tego pieprzonego uczucia rozdrapywania starych ran.

O dziwo, dalsza część kawy z Kłosem przebiegła nadnaturalnie dobrze. Czysto formalne tematy. Trochę dowiedziałam się o tym, że poprzedni sezon był dla bełchatowskiego klubu przepaścią. Poza tym, Karol trochę ponarzekał na polskie drogi, pochwalił się sukcesami w kadrze B, koncertem Beyonce i zadowoleniem z początku nowego sezonu klubowego. I tak zleciało nam sporo czasu, więc się pożegnaliśmy. Karollo ruszył w podróż do Bełchatowa, a ja do mojego mieszkania, bo przecież znajdowaliśmy się w Częstochowie. To miasto było jednym wielkim wspomnieniem. Żywym wspomnieniem.
Po ściągnięciu z siebie kiecki, zmyciu makijażu, wciągnięciu na siebie luźnego dresu, padłam na sofę. Wstałam z niej tylko na chwilę, by wygrzebać z szafki grzech numer jeden. Czekoladę. W końcu trzeba było w czymś zatopić smutek, prawda? Leniwie przerzucałam kanały telewizyjne, szukając czegoś odpowiedniego na ten wieczór. Wszędzie miłość! Wszędzie lukrowana, słodka do rozpuku miłość. W końcu przystałam na powtórkę kulinarnych potyczek Makłowicza. 

Będąc kompletnie wciągnięta w opowieści o jedzeniu, nie usłyszałam wibracji telefonu. Dopiero, kiedy rozległ się dzwonek, podskoczyłam na kanapie i dorwałam komórkę. Napis "Endrju dzwoni" na ekranie, mówił sam za siebie.
- Słucham cię, Andrzeju. - wymamrotałam, ściszając gadającego w tle Makłowicza. Jeszcze sobie Wrona pomyśli, że jakiś facet u mnie siedzi.
- Jutro domówka. U mnie. Zaproszeni starzy znajomi. Nie przyjmuję odmowy. - powiedział. Domóweczka? Litry alkoholu i starzy znajomi? O jakiej on mówi odmowie?
- Godzina? I czy strój ma być jakiś specjalny? - odparłam, obserwując ekstremalny lot komara w kierunku zapalonej lampki. Interesujące.
- 20:00. Strój? Eee... normalny? Dlaczego o to pytasz? - usłyszałam śmiech i mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Pytam, bo różne to domówki u ciebie bywały. - parsknęłam śmiechem na wspomnienie starych czasów. - Dobra kończę, bo... kończę. - odchrząknęłam.
-  A co ty takiego ważnego robisz, że kończysz rozmowę z przyjacielem?
- Piszę pracę na temat demagogii, populizmu, korupcji, biurokratyzacji i centralizacji w naszym kraju. - powiedziałam całkiem poważnie. Po chwili ciszy ze strony dzwoniącego cicho prychnęłam. - Żartowałam. Siedzę w dresie, pożeram czekoladę i oglądam Makłowicza. 

Po tych słowach powinieneś załapać, że mam doła. Powinieneś powiedzieć, że jestem głupia, że mam przełączyć na mecz. Wykrzyczałbyś także, że mam mieć w dupie problemy i mam cieszyć się życiem. Ale nie zrobisz tego, bo w głębi siebie wiesz, że to ty jesteś moim problemem. I nigdy nie powiesz mi: "Gabi, z tego nic nie będzie, nie kocham cię". Nigdy nie kupisz mi czekolady i nie powiesz: "niech zostanie tak, jak jest teraz". Nie powiesz, bo jesteś Andrzejem Wroną i masz pieprzoną fobię, na punkcie wyrażania uczuć. Tak, jak ja.


Rozdział napisany pewnej nocy, kiedy to bardzo cierpiałam psychicznie. 
Efekty widać.
Generalnie to... jak to za dwa tygodnie szkoła?! Przecież dopiero co wyszłam ze szkoły ze świadectwem! Zmora, po prostu. Na myśl o ponownym roku pełnym dojeżdżania, wstawania o 6, wracania późnym popołudniem, pracach domowych, sprawdzianach, odpytywaniach i kartkówkach - jest mi niedobrze. Ale cóż. Takie nasze życie!
A teraz lecę pocić się przy Ewie Chodakowskiej. 
Trzymajcie się, kochani. Dziękuję za to, że jesteście, wchodzicie, komentujecie. 
Pozdrawiam was serdecznie. :*

środa, 14 sierpnia 2013

Dwa



To nie tak, że nie lubisz Karola Kłosa i chcesz mu dopiec. To nie tak, że idziesz na tą kawę tylko dlatego, że lubisz się znęcać psychicznie nad ludźmi. To wszystko nie tak.
Po prostu... Po prostu co?
Czyżby jakaś część twojego rozumu przestała trzeźwo myśleć?
Czyżbyś oczekiwała od życia czegoś, co jest upierdliwym schorzeniem, popularnie zwanym miłością?
A może chcesz zapomnieć o tym, co trapiło twoje serce przez ostatnie kilka lat?
Tak, bo biło ono ostatnimi laty zbyt szybko. Zbyt szybko wysyłało do mózgu sygnał z wiadomością: "a co ci szkodzi, spójrz mu w oczy, o tak, niech na twoje policzki wyleje się pieprzony rumieniec, JESTEŚ ZAKOCHANA". Ale co z tego, skoro nigdy swoich uczuć nie wyjawiłaś, nigdy nie zostały odwzajemnione? Co z tego, skoro dla niego zawsze byłaś TYLKO przyjaciółką? Skazana na niepowodzenie miłość. To cię zniszczyło od środka.
I może dlatego teraz tak ciągnie cię do czegokolwiek? Może.
Nigdy nie powiedział ci wprost, że cię nie kocha. Nigdy nie powiedział ci wprost, że to nie dla niego. On po prostu traktował cię, jak młodszą siostrę.
Tak, bo Andrzej Wrona nigdy nie mówi wprost o swoich uczuciach.

Wrzuciłam na siebie koktajlową sukienkę i spoglądając w lustro, liczę, że nie wyglądam, jak golonka w swetrze. Pomimo pięknej, smukłej figury, nigdy nie widziałam w sobie czegoś szczególnego. Zawsze miałam kompleksy, zawsze płakałam w duchu przeglądając się w lustrzanym obiekcie.
Odetchnęłam z ulgą widząc, że nie jest aż tak źle. Delikatne szpilki i torebka w garść. Włosy jak zwykle w swoim własnym świecie, rozwichrzone i roztrzepane, pomimo godzinnego prostowania. Podobno taki ich urok. Lekki makijaż. Czas się zwijać, lepiej nie zepsuć swojej reputacji spóźniając się.
Schody pokonane, prawdziwy wyczyn, idąc w szpilkach. Chodnik, droga, ulica, ludzie. Te sprawy. Pora na sprostanie zaproszeniu. I wszystko byłoby dobrze, gdyby opodal nie rozległ się samochodowy klakson.
- Kłos? Co ty tu... - uśmiechnięty od ucha do ucha Karol wysiada z samochodu i staje niebezpiecznie blisko mnie. Prawie niezauważalnie muska mój policzek, skutecznie zamykając moje usta. Zdrowy rozsądku, gdzie jesteś? Przecież powinnam teraz odsunąć się na kilka metrów, a nie wpatrywać się mu w oczy z dzikim uśmiechem!
- A teraz, jeśli pozwolisz, pojedziemy do świetnej kawiarni, na wcześniej umówioną kawę. - dosłownie porywa mnie stamtąd, łapiąc mnie za rękę doprowadza do samochodu. A ja? Niczym w transie. Zero trzeźwej reakcji. Co ten facet zrobił z moim trzeźwym myśleniem?!

Mała, subtelna kawiarnia na przedmieściach miasta. I wy. Na pozór nieznające się osoby, na pozór dwa kontrasty. Na pozór. Wszystko to pozory, tak bardzo mylące człowieka.
- Zmieniłaś się od czasów Warszawy. - uśmiecha się do ciebie, lustrując cię wzrokiem. Znacie się od tamtego felernego wydarzenia, kiedy to... Ale może zacznijmy od początku.
Marcowy dzień roku 2006. Warszawa. I ten dziwny zawód, kiedy trenerka oznajmia ci, że cały wasz zespół zwiał z treningu. Oprócz ciebie. I ta wściekłość, kiedy mówi ci, żebyś szła do domu, żebyś szła, kiedy ty najbardziej w świecie chcesz trenować. Roześmiana mówi, że skoro tak bardzo chcesz, to masz iść do części męskiej. Wkurzona przemierzasz korytarze hali niczym torpeda i dopadasz odpowiednie pomieszczenie. Dogadując się uprzednio z ich trenerem rozpoczynasz trening z męską drużyną klubu siatkarskiego Metro Warszawa. I to nie byłby zły trening, pomijając śmiechy wyrośniętych młodocianych siatkarzy, pomijając te zaciekawione spojrzenia. Nie byłby zły, gdybyś nie zakończyła go w szpitalu na oddziale chirurgii wraz z Wroną i Kłosem. Obaj wpadli na ciebie przy potrójnym bloku. I nadgarstek w gipsie. Formalnie wina została przeze mnie zrzucona na Karola, bo tak odpowiednio pasował na miejsce winnego. I tak poznałam się z Andrzejem i Kłosem.
- Nie sposób nie zmienić się przez siedem lat, mój drogi. - odwzajemniam uśmiech na wspomnienie czasów w Warszawie. - Ale nie myśl, że zapomnę o nadgarstku!  
- Ja nadal nie potrafię pojąć, jakim cudem twój nadgarstek oberwał, kiedy to my z Wroną martwiliśmy się, że twoja kostka się już na nic nie nada. - śmieje się. - I pomyśleć, że z dwóch winnych, z jednym zawarłaś przyjaźń. O ile to była tylko przyjaźń... - specjalnie akcentuje słowo "tylko".
- Tylko. - ciche słowo wylatuje z moich ust. I jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, każde wspomnienie z Andrzejem na nowo materializuje ci się w głowie. Boli, jak dawniej. 

Wszystkie błędy poprawię później, bo... idę spać. 5 godzin snu to stanowczo za mało.
Wyjaśniło się troszeczkę, jak widzicie u góry.
Do akcji wkroczył Karol.
Co z tego wyniknie? :)

Zapraszam do wpisywania się do zakładki "informowani". 

Pozdrawiam, Joan.
 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Jeden




Moje myśli krzyczały, wrzeszczały i nawoływały: chwilo trwaj! Ale tak to już bywa, że wszystko co dobre, kończy się najszybciej. Szczególnie wtedy, kiedy znużony obserwator zaczyna znacząco chrząkać. No dobra, żartowałam, miałam go kompletnie gdzieś i mimo, że z Wroną oderwaliśmy się od siebie, to nasze oczy maltretowały się nawzajem. Najśmieszniejsze było to, że nagle zachciało mi się płakać, śmiać i sprzedać porządnego kopa towarzyszowi podpierającemu ścianę. Tak, tego od chrząkania. Kontynuując ignorowanie, uśmiechnęłam się do Andrzeja.
- Trzy lata, a ja nadal nie urosłam. - zaśmiałam się. - Przepraszam, że... że mnie nie było. - dodałam cicho, starając nie rozbeczeć się totalnie. Najchętniej teraz wykrzyczałabym wszystko, co mi leży na sercu. Dlaczego przez trzy lata siedziałam w pieprzonych Włoszech, dlaczego nie dawałam znaku życia. Wiedziałam jednak, że to nie jest odpowiednia pora i aura na takie wyznania.
- Wiedziałem, że wrócisz. Wiedziałem to. Tylko się trochę pomyliłem w czasie, myślałem, że nastąpi to trochę szybciej, ale... najważniejsze, że jesteś. - Wrona objął mnie ramieniem po raz kolejny. - Zaraz mi się wyspowiadasz. Ale to zaraz. - dodał i puścił mnie. Automatycznie przeniosłam wzrok na jego kolegę. Doznałam przeszywającego zdziwienia. Skąd ja znam tą twarz?
- Skąd ja cię znam? - wypowiedziałam swoje myśli na głos.
 -Gabi, to jest Karol Kłos...
- Kłos? To jest Kłos? Nie wierzę! To ty, ten z Metra? - zapytałam wprost. - No tak, oczywiście, że to ty. Nie myśl sobie, że zapomniałam o tym, co zrobiłeś! Przez ciebie cały miesiąc miałam nadgarstek w gipsie! - stanęłam naprzeciw niego, uprzednio zakładając ręce na biodra. - I nawet nie przeprosiłeś! Taki z ciebie dżentelmen!
- To było jakieś siedem lat temu, moja droga. - posłał mi uśmiech. - Z resztą, wina leżała po obu stronach. - powiedział.
- Wypadałoby chociaż przeprosić. Nie zrobiłeś tego siedem lat temu, to zrób teraz. - uśmiechnęłam się zawadiacko. Co on sobie myśli? Że zapomnę tamten marcowy dzień roku 2006? Niedoczekanie!

Godzinę później
- Naprawdę masz zamiar iść z Karolem na tą kawę? - Andrzej zaśmiał się, otwierając drzwi do swojego mieszkania. Kilka minut wcześniej, Kłos zaprosił mnie na kawę, w ramach sojuszu. Umówiliśmy się na dzień jutrzejszy i zdecydowanie miałam zamiar tam pójść. Muszę mu oczywiście całą sytuację przypomnieć, a co! Niech cierpi chociaż męcząc się z moim gadaniem.
- Oczywiście, że tak! Należy mu się kazanie. - weszliśmy do apartamentu, na którego widok wydałam z siebie cichy jęk. - Ale żeś się urządził. A kanapę masz wygodną, chociaż? Bo czeka nas długa rozmowa.
A więc zasiedliśmy do rozmowy. Starałam się mówić zrozumiale i nie bełkotać od rzeczy. Było ciężko, bo opowiedzenie 3 lat w skrócie wcale nie jest łatwe. Zwłaszcza, kiedy ktoś patrzy ci cały czas w oczy. Chcąc nie chcąc, Wrona dowiedział się wszystkiego. A wyglądało to tak: dzień po zakończeniu sezonu w Częstochowie, wedle swoich planów wyjechałam do Włoszech. Tam mieszkają moi rodzice, miałam zamiar ich odwiedzić. Kiedy przyjechałam, okazało się, że mój tata zachorował na ciężką chorobę, mogącą doprowadzić do zawału serca. Musiałam tam zostać, musiałam pomóc rodzicom. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że na lotnisku zgubiono moją walizkę z wszystkim rzeczami wartościowymi, laptop, telefon. I na co zwrócone pieniądze, na co przeprosiny. Wszystko, co w jakiś sposób mogło mi umożliwić kontakt z Wroną przepadło. Jestem dość specyficzną w dzisiejszych czasach osobą, bo miałam kompletnie gdzieś te wszystkie portale internetowe. Wtedy byłam tak zaabsorbowana chorobą ojca, że wszystko inne straciło dla mnie sens. Stałam się jednym wielkim kłębkiem nerwów. Kiedy dokonałam zakupu nowego telefonu, poinformowałam przyjaciela tylko o tym, że mój powrót się przeciągnie. Nie miałam siły na nic. Stan rodzica się pogorszył, moja mama była równie w złym stanie psychicznym, co ja. I tak mijały miesiące. Dni przelatywały mi przez palce. W końcu, miesiąc temu, lekarze przeprowadzili skomplikowaną operację. Dzięki niej wszystko zaczęło wracać do normy. Było coraz lepiej, aż w końcu matka z zapłakanymi oczami ze szczęścia, powiedziała: "Gabi, wracaj do Polski". I wróciłam. Zamieszkałam w swoim dawnym mieszkaniu w Częstochowie.
- A teraz powiedz mi, że kiedyś będzie tak, jak przed moim wyjazdem. - dodałam na koniec.
- Gabrielo Markiewicz, czy ty myślisz, że coś się zmieniło? Jak mógłbym zapomnieć o osobie, która przez trzy lata kibicowała mi w koszulce z moim nazwiskiem, przesiadując na trybunach dobre kilka godzin tygodniowo? Miałbym zapomnieć, o mojej najlepszej przyjaciółce, która do znudzenia powtarzała mi, że kiedyś wyjdę w pierwszej szóstce? Najważniejsze, że jesteś. - powiedział Andrzej. Nie wytrzymałam. Łzy napływające do moich oczu mało zgrabnie wypłynęły na moje policzki. I pomyśleć, że ta wspaniała przyjaźń sprowadza się do nazwiska Kłos.

Andrzej, żebyś ty wiedział, jaki jesteś dla mnie ważny...


Należy mi się porządny kop w tyły, za to, że wczoraj nie pojawił się rozdział.
Ale miałam tyle problemów i wyjazdów, że po prostu nie ogarniałam tego wszystkiego.
To samo, z waszymi blogami. Po prostu aż mi wstyd, że tak to zaniedbałam,
wiele razy obiecując, że na pewno przeczytam. 
Przepraszam. Wszystko zwaliło się na mnie w jednej chwili, ledwo co żyję.
Wybaczcie, od dziś zabieram się za wszystkie zaległości.
Następny rozdział planowo w środę. Bez żadnych ale.
Czas zacząć pisać do przodu.
Trzymta się, Joan.