sobota, 16 listopada 2013

Epilog

podkład

dwa miesiące później
Nasza mała kruszynka ma już 16 tygodni. Rośnie, jak na drożdżach, co objawia się w ilości pożywienia, jaką pochłaniam, tym samym doprowadzając Wronę do wiecznego chichotu. Za karę ojciec rodziny jest przeze mnie ciągany po wszystkich możliwych sklepach dla dzieci. A co, niech cierpi!

- Zobacz jakie cudo! - powiedziałam po raz milion pierwszy do Andrzeja, przechadzając się między niekończącymi się alejkami w sklepie z ubrankami dziecięcymi. Wyjątkowo uradowany, mówiąc sarkastycznie, próbował tonować mój zachwyt.
- Kochanie, mamy na to aż całe pięć miesięcy! A poza tym, nawet nie znamy płci naszego małego słoneczka... Ale...
- Nie, nie wmawiaj sobie, że będzie to mały siatkarzyna! Mogę ci powiedzieć, a kobiety w ciąży są nieomylne, że moje wnętrzności krzyczą, iż jest to dziewczynka. - dokończyłam, całując go przelotnie w zmarszczony nos. - Ty się lepiej martw, jak ja będę za niedługo wyglądać. Golonka w swetrze! Ciężarówa!
- Aj tam. Pamiętaj, że nosisz w brzuchu wiekopomnego potomka. Z brzuchem, czy bez, muszę cię kochać. - przytulił mnie do siebie, walcząc z moim ruchem oporu.
- Grabisz sobie, panie Wrona! - okładałam go pięściami, jednocześnie tuląc się do jego torsu.

I tak w zawrotnym tempie, mijały kolejne dni, tygodnie... Miesiące...

pięć miesięcy później
Lipiec. Gorąco. Goręcej. Najgoręcej.
Szkoda, że nikt mi wcześniej nie powiedział, że baba w ciąży plus ciągłe upały równa się tykająca bomba. W miarę upływającego czasu, wszystko zbliżało się do dnia trzydziestego pierwszego. W owym czasie na świat miał przyjść lokator swojego gigantycznych rozmiarów mieszkanka, zwanego moim brzuchem.
I być może dawałabym jakoś radę w oparciu Andrzeja, jednak nie mógł on przecież zrezygnować z bycia siatkarzem na okres mojej ciąży. Dlatego uparcie twierdziłam, że daję radę. I tak też było. Radziłam sobie. 
Pan Wrona bytował w piekielnym lesie, zwanym spalskim, więc można uznać, że pozostałam sama.
Ale nie, nie, nie, pewien osobnik, którego włosy nadal znosiły ból i cierpienie w wyniku dość radykalnych zmian koloru, powrócił z Uniwersjady. Jak na faceta przystało, chcąc czy nie chcąc, zapragnął dopomóc mi w ostatnich dniach katuszy.
Dodajmy, iż moje ciągłe "sprzeczki" z Kraczącym co do płci dziecka zostały spotęgowane zakładem. A więc, doszło do założenia się o... płciową niespodziankę. 
Zakład brzmiał: jeżeli Wrona będzie w meczowej dwunastce i zagra chociaż jedną minutę na boisku podczas pierwszego meczu Ligi Światowej, płeć dziecka poznamy dopiero przy porodzie. Po długotrwałych fochach w końcu zdecydowałam się na ową zabawę.
I jak na złość, cholercia, środkowy rozegrał cały mecz. 

Tak więc, do dziś nie mam pojęcia co noszę w brzuchu. A sam sprawca wylewa siódme poty na treningach w Spale. 
Turniej miał trwać od 3 dnia lipca, do 30. Walcząc ze strachem, że dwumetrowca nie będzie przy porodzie, starałam się myśleć racjonalnie. Jego marzeniem był medal, więc nie chciałam mu niszczyć tych marzeń. Jak pojedzie, to pojedzie, jak wróci, to wróci. Ale gdzieś w głębi siebie moje serce krzyczało, że 31-szego będę rodzić w obecności Andrzeja.

Dni leciały, jak z bicza strzelił, a nasza reprezentacja odnosiła kolejne sukcesy. Jak by to skomentował Przedpełski, lali wszystkich. 
I dotarli do turnieju finałowego, który odbyć miał się... w Polsce. 
Jeden cichy plus - mój książę zdąży wrócić. Jeden minus - mnie tam być nie mogło.


Wybiła godzina dwudziesta, przedostatniego dnia lipca, kiedy to wraz z Karolem, który otrzymał od Wrony nakaz pilnowania mnie tego dnia, zasiedliśmy przed telewizor.
 - Gabi, ale wiesz co, przekaż wewnętrzny impuls swojemu potomkowi, żeby dziś nie zachciał przypadkiem wyjść na świat... Kapitan Wrona prosił, żebym hamował twój entuzjazm, bo to podobno przyśpiesza to wszystko... Reasumując, twój facet nie wytrzyma, jeśli nie będzie przy porodzie. - wygłosił swą mowę Kłos, po pierwszej piłce zdobytej przez naszych.
- To niech on spina tyłek, szybkie 3:0 z tą Rosją i zapraszamy na porodówkę. - odpowiedziałam, delikatnie głaszcząc swój brzuch.
- No ja mam nadzieję, bo porodu odbierać nie chcę...

Kobieta w ciąży - jasnowidz. Wykrakałam! Nasi dokonali historycznej rzeczy, wygrali Ligę Światową, w tym pokonując do zera Rosjan...

Przyszedł kolejny dzień. Ku uciesze Karola moje dziecię nie wykazało nadmiernego ADHD podczas meczu i spokojnie dobiliśmy do dnia kolejnego. 
Ale teraz już tak kolorowo nie było... 

- KAROL, zbieraj się. - wypowiedziałam, ledwo co łapiąc oddech pomiędzy okropnymi skurczami.
- Co? Już? To już?! - poderwałam go na równe nogi.
- Tak. - wysyczałam, krzywiąc się z bólu.
- Ale Wrona...
- Karol, mówię ci, że to już, trudno, przecież nie zahamuję porodu! - wykrzyczałam ze łzami w oczach.
- A. No. Dobra, już... - w końcu zebraliśmy się i w okrzykach mojego bólu wyruszyliśmy w podróż do szpitala.

Porodówka. Pełno ciężarnych kobiet. Pełno świeżo upieczonych, bądź jeszcze nie, tatuśków. I brak najważniejszego. To mnie chyba najbardziej złamało, ale powiedziałam sobie, że dam radę. Dla niego.
Po krótkich oględzinach dostałam wiadomość. TO JUŻ.
Zostałam szybko zabrana na salę porodową, ale zdążyłam usłyszeć w biegu słowa Kłosa. JEDZIE.

Wszystko działo się szybko. Drastycznie szybko. I jakież było moje szczęście, kiedy do sali tuż przed lekarzem wparował nie kto inny, jak Andrzej. Miałam ochotę wstać, rzucić się na niego, wyściskać, wycałować i wszystko inne, ale byłam przykuta do łóżka.
Złapał mnie za rękę i pocałował w czoło. Chciało mi się ryczeć z bólu, jaki sprawiały mi skurcze, ale jego dotyk i obecność dodały mi siły.

50 minut później ziściła się historia naszej miłości. Na świat przyszło nasze dziecię. Dla śmiechu - chłopiec. Nasze oczko w głowie.

- Kocham was. - powiedziałam ze łzami w oczach, trzymając na rękach naszą kruszynkę.
- I ja was też, słoneczko, ja was też. - powiedział Andrzej.


Szczęście? Witaj!

kurtyna opada.



The end.
Opowiadanie z Andrzejem i Karolem dobiegło końca.
Ile mogłabym teraz napisać, ile podziękowań, ile wirtualnych serduszek!
Kocham was, moje drogie, kocham was bloggerową miłością! To dzięki wam mam dla kogo pisać. 
Dziękuję, że po raz kolejny mogłam dla was pisać, spełniając swoje marzenia.
Dziękuję, że ze mną byłyście.
Dziękuję tym co byli od początku 
i tym co doszli,
i tym co wytrwali.
Dziękuję. <3

Teraz bytuję jedynie tu: www.zranione-wspomnienia.blogspot.com
W przyszłości bytować będę tu: www.eremofobia-duszy.blogspot.com
W dalekiej przyszłości tutaj z najwspanialszą Karoliną: www.samotne-dusze.blogspot.com
A między tym wszystkim mam w planach całkowitą destrukcję w postaci kolizji dwóch kontrowersyjnych siatkarzy. Nie chcę nic zdradzać, bo polecą hejty. Jeszcze nie. 
Powiem jedynie, że pewien kontrowersyjny, ale lubiany i pewien kontrowersyjny, ale nielubiany.
 Trochę reklam, wybaczcie.

W każdym bądź razie, przesyłam miliony serduszek dla wszystkich. <3

Bywajcie!

Wasza Joan.