niedziela, 27 października 2013

Dziewięć

Dziesiątki ludzi przewijających się przez wejścia do bełchatowskiej hali, dziesiątki kibiców, fanów, miłośników. A w tym wszystkim ja, Gabriela Markiewicz. Oczywiście, standardowo moim umysłem zawładnęło chore déjà vu, przypominające mi, jak bardzo mój mózg rozpamiętuje stare czasy.
Ale pomijając każdy negatyw, dzisiejszego dnia miałam otaczać się samymi pozytywami. Tak sobie postanowiłam rano. Zero rozpamiętywania jak było, jak bolało, co się działo. Koniec z życiem smutkami z przeszłości. Czas zająć się jedynie teraźniejszością.
Taką oto dewizą miałam zamiar kierować się w najbliższym czasie. Bo czy warto wiecznie przekładać wspomnienia nad chwilę obecną? Istotne, że nie. Zwłaszcza mając u boku tak wspaniałego faceta, jakim jest Andrzej Wrona...

I tak mijają godziny, dni, tygodnie...
Czy coś się zmienia? Tylko na dobre. Mieszkamy razem. Spędzamy ze sobą multum czasu. Oczywiście tego nie zajętego przez siatkówkę. Pomimo, że każdy tydzień ma w przypadku Andrzeja schemat trening-dom-mecz, to każdą wolną chwilę poświęcał mi.
Czas nie był naszym sprzymierzeńcem. Gonił jak szalony, z niesamowitym przyspieszeniem przewracając kartki w kalendarzu. Zanim się obejrzeliśmy - nastał grudzień. Czas świąt, śniegu, niezdyscyplinowanych mrozów. Oboje z Wroną wyczekiwaliśmy przerwy świątecznej, kiedy to mieliśmy dla siebie te kilka dni więcej. Właściwie to w praniu wyszły z tego trzy dni, ale wykorzystane w pełni.
Święta Bożego Narodzenia 2013 spędziliśmy w spokojnej, rodzinnej atmosferze wraz z rodziną mojego lubego. Jak wiadomo, moi rodzice bytują we Włoszech. Dlatego zostałam "przygarnięta" przez rodzinę Kraczącego, który z wielką uciechą pałaszował pierogi i czerwony barszcz w moim towarzystwie. I weź tu się dziewczyno nie zakochaj w takim człowieku!

Jak to bywa w siatkarskim świecie, wielkoludy mają zapieprz nawet w teoretycznym czasie wolnym dla większości społeczeństwa. Już wieczorem drugiego dnia świąt pozostałam sama w naszym bełchatowskim mieszkanku. 27.12 Skra miała zmierzyć się z gdańskim Lotosem, na ich terenie. To właśnie było powodem mojej samotności. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!

I tak przyszedł poranek dnia kolejnego. Z powodu, że do Gdańska z Bełchatowa jest pierdyliard kilometrów, ja mecz miałam sobie jedynie obejrzeć w telewizji... Jednak wydarzyło się coś, coś zarazem pięknego i zaskakującego, coś naruszającego stateczny spokój, jaki uzyskaliśmy, jednocześnie mającego słodko zburzyć tą nudnawą normę...
Jak każda baba, języka trzymać za zębami nie potrafię, szczególnie w zaistniałej sytuacji... A takich rzeczy się przez telefon nie mówi... Niewiele myśląc i nie zwlekając pognałam w kierunku swojego auta. Już kilka minut później gnałam autostradą do Trójmiasta...
Kilka godzin w podróży, by wpaść blisko północy  do hotelu, w jakim zatrzymała się jego drużyna. Nie, nie mogłam czekać. Zwłaszcza, że ukochany obchodził dziś dwudzieste piąte urodziny. Czy okaże się to dla niego prezentem? Czy uzna to za chory żart? Tego musiałam dowiedzieć się dziś, teraz, w tej chwili.
Szybko wybrałam numer do środkowego, modląc się, żeby odebrał.
Jakież było moje szczęście, kiedy przy przedostatnim sygnale odebrał. Tak, odebrał, sennym głosem wypowiadając moje imię...
- Andrzej, wstawaj i wyłaź na korytarz...
- Co?
- Czekam tam na ciebie...
- Gabi, co ty wygadujesz?
- NO WYŁAŹ DO JASNEJ CHOLERY, BO SAMA TAM WTARGNĘ I OBUDZĘ PÓŁ DRUŻYNY! - błąd. Swoim krzykiem naraziłam się na sarkastyczne spojrzenie pani z recepcji. Zasadniczy błąd.
Usłyszałam jedynie ciche "zwariowała" w słuchawce i się rozłączył. Nie minęła minuta, a moim oczom ukazał się trochę roznegliżowany, bardzo zaspany, ale ogromnie zdziwiony Wrona.
- Co ty tu... - zaczął, zbliżając się do mnie.
- Musimy sobie poważnie pogadać. - powiedziałam i czym prędzej wtuliłam się w jego tors. Odwzajemnił uścisk, ale nadal wyglądał na zaskoczonego. Ale co mu się dziwić, na jego miejscu już dawno odprawiłabym go z kwitkiem, określając szeregiem durnowatych epitetów. Jak on ze mną wytrzymywał, to jeden Bóg raczy wiedzieć.
- Kochanie, jest gdzieś dwudziesta trzecia czterdzieści, jesteśmy w Gdańsku, ty powinnaś być teraz w Bełchatowie i smacznie spać, a jakimś dziwnym trafem znajdujesz się tutaj, obok mnie, więc chciałbym usłyszeć jakieś słowa wyjaśnienia. Chyba, że stęskniłaś się za mną, wtedy nie mam...
- Andrzej, jestem w ciąży. - przerwałam mu, jednocześnie bardziej się wtulając.

Hej, hej, mała dziecinko rozwijająca się gdzieś w głębi mnie. Poznaj swojego tatusia...





Możecie mnie linczować, palić na wirtualnym stosie, czy co tam sobie chcecie,
ale z przykrością stwierdzam, że nie było czasu. I to dlatego ten rozdział jest dodany z takim okrutnym poślizgiem. Wybaczcie! :C 
Następny rozdział na pewno w sobotę. 
W końcu wolne, to trzeba korzystać.
Oprócz tego, że jest mi cholernie trudno, bo zbliżamy się do końca
i oprócz tego, że mordują mnie w szkole, to daję radę. 
To na górze, pozostawmy bez komentarza.
Także co? Widzimy się za tydzień? Już bez poślizgu, obiecuję...
W międzyczasie przemawiam, w piątek pojawi się prolog tutaj: Najgorszym więzieniem jest przeszłość. 

Trzymajcie się, kochani. :*

 

niedziela, 13 października 2013

Osiem

Czy ktokolwiek spodziewał się, że coś powiem? Że przerwę to cudowną więź, łączącą dwójkę ludzi podczas pocałunku? Oczywiście, że nie. I dobrze, bo nic takiego się nie stało. Każda milisekunda była eksplozją uczuć i emocji. Miłości i pragnienia. Namiętności i subtelnej wrażliwości. Wszystko w jednym, prawda? I to szalone poczucie tęsknoty za czymś, czego nigdy nie zasmakowałam, to porażające odczucie jego dotyku na mojej delikatnej skórze. Nie kontaktuję ze światem, kiedy opadamy na łóżko. Nie kontaktuję.

Dnia następnego podrywa mnie ze snu dość nietypowy budzik. Mianowicie, czyjś oddech łaskoczący skórę mojej szyi. Czy jest coś piękniejszego niż jego widok? Czy jest coś piękniejszego od tego, że leżę wtulona w niego? Chyba jasne, że nie. Na pewno nie w tej chwili.
- Nie śpisz. - stwierdza Andrzej, obserwując mnie uważnie.
- Nie mam pewności. To wciąż wydaje mi się snem... - powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy.
- Ukochana, to nie sen. Wiem, to dziwne. - dopowiada, delikatnie marszcząc czoło.
- Dlaczego dziwne? - pytam.
- Bo wciąż nie wierzę w to, że mi wybaczyłaś. Oboje dobrze wiemy, że kto jak kto, ale ja na to nie zasługiwałem. 
- Tak myślałam, że do tego pijesz. A teraz mnie łaskawie posłuchaj, bo trzy razy powtarzać nie będę.- poderwałam się z pozycji leżącej. - Każdy zasługuje na wybaczenie. Oczywiście nie mówię tu o gwałcicielach, pedofilach i innych marginesach, ale o codziennych sytuacjach. Nie, nie przerywaj mi! Dążę do tego, że wybaczyłam ci nie dlatego, że spędziłeś ze mną noc, tylko dlatego, że od paru dobrych lat cię kocham. Tak, kocham cię Andrzej i mogę ci to powtarzać do znudzenia. A ty w obecnej sytuacji musisz zrozumieć, że jakby mnie nie bolało, tak samo będę cię kochać. A więc możemy zakończyć tą bezsensowną rozmowę o wybaczaniu na zawsze. Dobrze? - kończę swój jakże interesujący wywód i opadam na swoje poprzednie miejsce. - Już możesz zabrać głos. - dodaję, widząc, że nie pali się do kontry. Otula mnie jedynie swoim ciałem i delikatnie całuje w usta.
- Czyli jest to twoja odpowiedź? Dobra, może być. - śmieję się i powracam do tego miłego stanu bezpieczeństwa i spokoju duchowego. Żyć, nie umierać...

- Gabi?
- Słucham. - odpowiadam, słysząc głos Wrony dochodzący z odległego pokoju.
- Jutro mecz. Informuję cię, że na niego idziesz. - uśmiecham się do siebie samej, słysząc te słowa.
- Jak za dawnych czasów? - pytam cicho, widząc jego sylwetkę tuż za sobą.
- Jak za dawnych czasów. - potwierdza Andrzej i obejmuje mnie po raz kolejny, obsypując czułościami.
Jest pięknie...


WYBACZCIE MI, WYBACZCIE, WYBACZCIE!
Joan zaniemogła. Szkoła, fizyka, matma, te sprawy.
To mnie zabiło, dlatego dopiero teraz rozdział.
Wybaczcie. :C
Poza tym jakoś daję radę. 
Bywało lepiej, ale nie jest źle. 
Trzymajcie kciuki, żebym przeżyła październik.
Ściskam was, moje kochane, które ze mną jesteście. :*

+wielki przytulas dla Caro. <3
+wielki przytulas dla Zuzy. <3
ZA TO, ŻE JESTEŚCIE, DZIEWCZYNY. :*