Ale pomijając każdy negatyw, dzisiejszego dnia miałam otaczać się samymi pozytywami. Tak sobie postanowiłam rano. Zero rozpamiętywania jak było, jak bolało, co się działo. Koniec z życiem smutkami z przeszłości. Czas zająć się jedynie teraźniejszością.
Taką oto dewizą miałam zamiar kierować się w najbliższym czasie. Bo czy warto wiecznie przekładać wspomnienia nad chwilę obecną? Istotne, że nie. Zwłaszcza mając u boku tak wspaniałego faceta, jakim jest Andrzej Wrona...
I tak mijają godziny, dni, tygodnie...
Czy coś się zmienia? Tylko na dobre. Mieszkamy razem. Spędzamy ze sobą multum czasu. Oczywiście tego nie zajętego przez siatkówkę. Pomimo, że każdy tydzień ma w przypadku Andrzeja schemat trening-dom-mecz, to każdą wolną chwilę poświęcał mi.
Czas nie był naszym sprzymierzeńcem. Gonił jak szalony, z niesamowitym przyspieszeniem przewracając kartki w kalendarzu. Zanim się obejrzeliśmy - nastał grudzień. Czas świąt, śniegu, niezdyscyplinowanych mrozów. Oboje z Wroną wyczekiwaliśmy przerwy świątecznej, kiedy to mieliśmy dla siebie te kilka dni więcej. Właściwie to w praniu wyszły z tego trzy dni, ale wykorzystane w pełni.
Święta Bożego Narodzenia 2013 spędziliśmy w spokojnej, rodzinnej atmosferze wraz z rodziną mojego lubego. Jak wiadomo, moi rodzice bytują we Włoszech. Dlatego zostałam "przygarnięta" przez rodzinę Kraczącego, który z wielką uciechą pałaszował pierogi i czerwony barszcz w moim towarzystwie. I weź tu się dziewczyno nie zakochaj w takim człowieku!
Jak to bywa w siatkarskim świecie, wielkoludy mają zapieprz nawet w teoretycznym czasie wolnym dla większości społeczeństwa. Już wieczorem drugiego dnia świąt pozostałam sama w naszym bełchatowskim mieszkanku. 27.12 Skra miała zmierzyć się z gdańskim Lotosem, na ich terenie. To właśnie było powodem mojej samotności. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
I tak przyszedł poranek dnia kolejnego. Z powodu, że do Gdańska z Bełchatowa jest pierdyliard kilometrów, ja mecz miałam sobie jedynie obejrzeć w telewizji... Jednak wydarzyło się coś, coś zarazem pięknego i zaskakującego, coś naruszającego stateczny spokój, jaki uzyskaliśmy, jednocześnie mającego słodko zburzyć tą nudnawą normę...
Jak każda baba, języka trzymać za zębami nie potrafię, szczególnie w zaistniałej sytuacji... A takich rzeczy się przez telefon nie mówi... Niewiele myśląc i nie zwlekając pognałam w kierunku swojego auta. Już kilka minut później gnałam autostradą do Trójmiasta...
Kilka godzin w podróży, by wpaść blisko północy do hotelu, w jakim zatrzymała się jego drużyna. Nie, nie mogłam czekać. Zwłaszcza, że ukochany obchodził dziś dwudzieste piąte urodziny. Czy okaże się to dla niego prezentem? Czy uzna to za chory żart? Tego musiałam dowiedzieć się dziś, teraz, w tej chwili.
Szybko wybrałam numer do środkowego, modląc się, żeby odebrał.
Jakież było moje szczęście, kiedy przy przedostatnim sygnale odebrał. Tak, odebrał, sennym głosem wypowiadając moje imię...
- Andrzej, wstawaj i wyłaź na korytarz...
- Co?
- Czekam tam na ciebie...
- Gabi, co ty wygadujesz?
- NO WYŁAŹ DO JASNEJ CHOLERY, BO SAMA TAM WTARGNĘ I OBUDZĘ PÓŁ DRUŻYNY! - błąd. Swoim krzykiem naraziłam się na sarkastyczne spojrzenie pani z recepcji. Zasadniczy błąd.
Usłyszałam jedynie ciche "zwariowała" w słuchawce i się rozłączył. Nie minęła minuta, a moim oczom ukazał się trochę roznegliżowany, bardzo zaspany, ale ogromnie zdziwiony Wrona.
- Co ty tu... - zaczął, zbliżając się do mnie.
- Musimy sobie poważnie pogadać. - powiedziałam i czym prędzej wtuliłam się w jego tors. Odwzajemnił uścisk, ale nadal wyglądał na zaskoczonego. Ale co mu się dziwić, na jego miejscu już dawno odprawiłabym go z kwitkiem, określając szeregiem durnowatych epitetów. Jak on ze mną wytrzymywał, to jeden Bóg raczy wiedzieć.
- Kochanie, jest gdzieś dwudziesta trzecia czterdzieści, jesteśmy w Gdańsku, ty powinnaś być teraz w Bełchatowie i smacznie spać, a jakimś dziwnym trafem znajdujesz się tutaj, obok mnie, więc chciałbym usłyszeć jakieś słowa wyjaśnienia. Chyba, że stęskniłaś się za mną, wtedy nie mam...
- Andrzej, jestem w ciąży. - przerwałam mu, jednocześnie bardziej się wtulając.
Hej, hej, mała dziecinko rozwijająca się gdzieś w głębi mnie. Poznaj swojego tatusia...
Możecie mnie linczować, palić na wirtualnym stosie, czy co tam sobie chcecie,
ale z przykrością stwierdzam, że nie było czasu. I to dlatego ten rozdział jest dodany z takim okrutnym poślizgiem. Wybaczcie! :C
Następny rozdział na pewno w sobotę.
W końcu wolne, to trzeba korzystać.
Oprócz tego, że jest mi cholernie trudno, bo zbliżamy się do końca
i oprócz tego, że mordują mnie w szkole, to daję radę.
To na górze, pozostawmy bez komentarza.
Także co? Widzimy się za tydzień? Już bez poślizgu, obiecuję...
W międzyczasie przemawiam, w piątek pojawi się prolog tutaj: Najgorszym więzieniem jest przeszłość.
Trzymajcie się, kochani. :*