Perspektywa Andrzeja
Kolejny dzień... A właściwie już noc, spędzasz w szpitalu.
Dziś odmiennie, zamiast w szpitalnej sali numer 8, na szpitalnym korytarzu.
Kiedy kilka godzin temu od razu po treningu tu wpadłeś, zakazano ci wejścia do
Gabi. Teraz, siedzisz na plastikowym, niewymiarowym krzesełku i zagryzasz wargi
ze stresu. Najchętniej sam zakończyłbyś swoje życie, gdyby była taka możliwość,
oddałbyś je Gabrieli. Ale dobrze wiesz, że nie możesz i teraz resztę życia
spędzisz na rozpatrywaniu swojej winy...
Mija może kolejna godzina, może kolejne dwie, kiedy ktoś
siada obok ciebie. Nie musisz przenosić wzroku, nie musisz się obracać. Wiesz,
kto przyszedł dotrzymać ci towarzystwa. Karol.
I dobrze wiesz, jak dużo kosztuje go ta sytuacja, dobrze wiesz,
że jego to wszystko mocno zabolało. Wiesz to wszystko i cholernie cieszysz się,
że nie zostawia cię zdanego na samego siebie.
- Ale bagno, Andrzej... - odzywa się po dłuższej chwili
Kłos. Spoglądasz na niego, a głos nie potrafi wydobyć się z twojego gardła.
Waszą monotonię przerywa sylwetka lekarza wyłaniająca się z sali. Natychmiast
podrywacie się z miejsc.
- Który z panów nazywa się Andrzej Wrona? - pyta rzeczowym tonem i zatrzymuje wzrok na tobie, kiedy w końcu się odzywasz.
- Ja. - odpowiadasz, zerkając przy okazji na Karola, który jedynie klepie cię po plecach i popycha w kierunku drzwi, które doktor otwiera przed tobą.
Ludzie mówią, że mężczyźni są mniej uczuciowi od kobiet. Czy to prawda? Niekoniecznie. Ty, w tej chwili praktycznie nie kontaktujesz. Emocje biorą górę, kiedy przekraczasz próg szpitalnego pomieszczenia. Jedyny plus bycia facetem, to ta umiejętność ukrywania uczuć. Gdybyś był kobietą, już dawno rozpłakałbyś się, już dawno krzyczałbyś, spazmatycznie błagając Boga o śmierć. Ale jesteś tylko facetem, marnym Andrzejem, którego psychika nie jest do odczytania. Złamałeś kobiece serce, a w dodatku przez ciebie mogła zginąć. Czy jest coś gorszego? Czy jest coś, co bardziej powoduje ból w twoim narządzie, tłoczącym krew?
Jest.
Jest nim widok bladej, posiniaczonej gdzieniegdzie twarzy Gabi, obandażowanych kończyn, widok tysięcy kabli i rurek podłączonych do jej żył.
- Obudziła się. Kontaktuje. Usłyszy wszystko, co pan do niej powie. Może nie odpowiadać, ale jest z nami. Przed chwilą szeptała pańskie imię.. Proszę jej tylko nie męczyć. - miła pielęgniarka zostawia cię samego obok jej łóżka.
Siadasz po raz setny na tym samym krześle, po raz kolejny łapiesz jej rękę.
Nie potrafisz wydobyć z siebie głosu.
Każda reakcja w tobie zamiera.
Dopóki do twoich uszu nie dochodzi jej piękny, choć pozbawiony mocy głos.
- Andrzej... Kocham cię... - szepcze, nie otwierając oczu.
Wybuchasz, kompletnie wybuchasz.
Chyba najrzadszą rzeczą na świecie jest płaczący mężczyzna.
Ale ty w tej właśnie chwili nim jesteś... Płaczesz, jak głupi, z miłości, z rozpaczy, z radości, ze smutku i z tego cholernego poczucia winy.
- Gabi, ja też cię kocham... - mówisz i całujesz jej dłoń.
Boże, dlaczego dopiero teraz?
Trzy tygodnie później, perspektywa Gabrieli
Wyszłam ze szpitala, wróciłam do codziennego życia. I tu wszystko sprowadza się do pewnej osoby. Tak łatwo byłoby powiedzieć, że wyszłam z kliniki, ze statusem "zajęta", prawda? Ale tak nie było. Odbyłam z Andrzejem poważną rozmowę. Chyba najgorszą w moim życiu, pod względem decyzji. Chyba najcięższą pod względem emocji i uczuć. Prosiłam o czas, prosiłam, aby przez kilka tygodni zostawił mnie samą. Prosiłam, równocześnie mówiąc, że go kocham. Gdzie tu logika?
No właśnie. Nie ma jej.
Od pobytu w szpitalu minęły trzy tygodnie, trzy tygodnie również, od rozmowy z Wroną. Nie widziałam go przez ten czas ani razu. Powiedziałam mu, że się odezwę, że dam znak. Myślałam, że będzie łatwo.
Nie było. Od pierwszego dnia pogrążałam się w tęsknocie, zabójczej tęsknocie za tym dwumetrowym facetem. Cierpiałam, jednocześnie bojąc się kolejnego cierpienia.
Po raz kolejny w moim życiu zabrakło logiki. Po raz kolejny było skomplikowanie i bezsensownie. Do pewnego dnia. A raczej wieczoru.
Niby jak zawsze, o godzinie dwudziestej, oglądałam powtórkę jakiegoś nudnego tasiemca. Jak zwykle, leżałam na kanapie, wyglądając co najmniej niewyjściowo. Aż tu nagle, ktoś uporczywie pukał do twoich drzwi. Zwlokłam się dość szybko z wygodnego siedziska i nie patrząc w wizjer, otwieram.
Któż mógłby ukazać się mi w całej okazałości o tej porze?
Jest tylko jeden taki osobnik.
Który nawet nie pozwala mi na wypowiedzenie choćby jednego słowa.
- Gabi, ja tak nie mogę. Ja po prostu nie mogę tak żyć! Kocham cię, tak bardzo cię kocham. Wiem, wiem, ja to wszystko spieprzyłem, to moja wina, powinienem smażyć się w piekle za to, że przeze mnie wylądowałaś w szpitalu, ale Gabi... Uwierz mi, kochałem cię od początku, od samego początku, od Warszawy. Jestem cholernym idiotą, bo nigdy ci o tym nie powiedziałem. Być może mnie nienawidzisz za to, że twoje życie przeze mnie wygląda tak, a nie inaczej, ale.. Kocham cię, tak szalenie cię kocham i błagam.. Powiedz, że po tym wszystkim nic do mnie nie czujesz, to sobie pójdę, zniknę. Tylko to powiedz. - jego potok słów dosłownie wbija cię w ścianę..
- Andrzej.. - zaczynasz.
- Wspaniale. - przerywa ci i łapie twoje policzki, równocześnie złączając wasze usta w żarliwym pocałunku.
Kontaktujesz? Nie.
Z tygodniowym poślizgiem. Wiem.
Wybaczcie, ale pomeczowe emocje i masa nauki mną zawładnęły.
Dlatego dopiero dziś raczę was nowym epizodem.
Dużo się wydarzyło przez ten tydzień, prawda?
Odpadliśmy z ME. Wtorkowy mecz to była jedna wielka bomba emocjonalna.
Aż nie wiem co powiedzieć na ten temat. Przykro, ale idziemy dalej.
Już niedługo PlusLiga. Nie mogę się doczekać!:)
No i ważna sprawa. Mam zaległości u was - wiem.
Nie informowałam każdego - wiem.
Wszystko sprowadza się do tego, że w ostatnim czasie naprawdę było u mnie ciężko.
Wybaczcie!
A dzisiejszy rozdział dedykuję mojej kochanej, niezawodnej Caro.
Nie wyobrażam sobie dnia, bez pisania z nią. Dziewczyno, nawet nie wiesz, jak cię lubię!:D
Mam nadzieję, że nasz duecik będzie jedną wielką, szaloną i niesamowitą przygodą dla nas. :*
Także tego. Do następnej soboty!:)